niedziela, 6 marca 2016

Wioska, która żyje od tysiąca lat

Przyjechaliśmy do Masuleh i od razu ulga. Ciszej i spokojniej. Odpoczywamy tu od smogu, który jest zmorą naszej podróży. Choć i tutaj doświadczamy uporczywych zapachów - ludzie palą papierosy na potęgę, rozpalają (podtrzymują?) ogień na grillu korzystając z nafty (albo czegoś jeszcze innego, śmierdzącego - nie wiem). W naszym małym hoteliku, bo akurat zatrzymaliśmy się w hotelu, w pokoju obok jest remont. Więc nocą duszą nas chemiczne opary farb. Gardła zapełnione mamy flegmą (smacznego) i kaszlemy. Mam szczerą nadzieję, że jak wrócimy do domu (do czystego, warszawskiego powietrza, hehe), to nam to przejdzie.

Ale miało być o Masuleh. Można by o nim ułożyć zagadkę Sfinksa w stylu "Są tam ulice szerokie na parę metrów, ale żaden samochód tamtędy nie przejedzie" albo "Tam gdzie, dół może być górą a sufit podłogą" albo "Patrzysz z góry dom przy domie, patrzysz z boku dom przy domie - którędy biegają kotki?" itd.


Jest tu tak stromo, że budynki stoją jeden na drugim, na wyższe poziomy dostajesz się plątaniną schodów upchniętych między domami. Z oddali ta wioska wygląda jakby była przyklejona do ściany górskiego lasu. Na szczęście nie odpada... i tak trwa i nadbudowuje się od 1000 lat. Świadomość tej ciągłości najbardziej inspiruje mnie w tym miejscu.


To turystyczna miejscowość. Ponoć, gdy jest już cieplej "turyści nie mieszczą się na tarasach herbaciarni". My jednak odwiedzamy Masuleh przed sezonem i mamy okazję widzieć, jak miejsce to przeciera zaspane oczy po zimowym śnie, jak ziewa i mówi, że jeszcze by pospało. Zbiera się jednak z łóżka i szykuje do wyjścia. Widzimy, jak restauracje i domy, które przyjmują gości, są intensywnie czyszczone; dywany na zewnątrz, myte, szorowane a potem suszone na dachach lub na ziemi - na jedno wychodzi.


Mamy komfort wybierania siedzisk z najpiękniejszym widokiem na dolinę albo jedzenia obiadu na tarasie, na którym stoi tylko nasz stolik. Jest wyjątkowo.


Wyjątkowe są również chwile, kiedy świeci słońce a dolina nie jest spowita chmurami. Nie bez powodu ten moment w roku nie jest jeszcze "sezonem". Przez większość czasu nie widać dalej niż na 3 metry. Nie przejmujemy się tym - korzystamy z tych chwil, gdy jest pięknie i chodzimy na krótkie spacery lub po prostu śpimy lub rozwiązujemy krzyżówki w pokoju. Niemalże idealnie. Zbieramy siły na Teheran.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz