środa, 30 marca 2016

Największe słońce i najgłębszy cień

Pierwszy spacer ulicami Lahore odbyliśmy w ekstazie. Trudno mi było uchwycić, co jest takiego genialnego w tym mieście, ale zdecydowanie to było to! Może zadziałał efekt wypuszczenia ze złotej klatki? Po raz pierwszy w Pakistanie mogliśmy w końcu swobodnie się poruszać. Zatrzymywać się w miejscach, które przykuły naszą uwagę. Zmieniać tempo spaceru, kiedy mieliśmy na to ochotę. Korzystać z mapy i samodzielnie wytyczać trasę.

Myślę jednak, że było w tym coś znacznie więcej:
Nostalgiczne wspomnienia z Kampali. Szerokie, ciepłe ulice, palmy i drzewa, których nazw nie znam, krajobraz mieniący się kolorami błękitu, zieleni i ceglanej czerwieni... mnóstwo motorów i hałas, który nie przytłacza a dodaje mocy.



Zachłyśnięcie się architekturą łączącą wpływy brytyjskie z lokalną stylistyką. Widziałam miasta, które odrzuciły swoje kolonialne oblicza - w Melakce serce miasta bije dzisiaj gdzieś indziej, stare pozostałości kolonialnej architektury smutnie niszczeją. W Lahore poczułam, że budynki i cała symbolika związana z ich powstaniem została przejęta przez niepodległy Pakistan. Budynki tętnią drugim życiem, są zadbane. Dorasta i kształci się w ich wnętrzach kolejne pokolenie Paku.


Kontrast z surowością Iranu. Tutaj też Islam kształtuje fonosferę i oblicze miasta, dyktuje sposób ubioru... robi to jednak z większym luzem, z wyczuciem koloru a nawet z przymróżeniem oka, gdy pstrokate chusty zsuwają się na ramiona lub ich wcale nie ma.


Posmak Indii, których jeszcze nie znam, ale które już mogę sobie dokładniej wyobrazić.



... no i jastrzębie. Krążą nad miastem w stadach. Są mniejszymi i większymi czarnymi punkcikami na niebie ponad Lahore. Czasami nurkują w dół w kierunku chodników. Uczynni ludzie zostawiają im surowe mięso, którym się żywią. Widok polującego ptaka 2 metry od ciebie - bezcenny.



Drugi spacer, kolejnego dnia, dla równowagi dostarczył całkowicie odmiennych doświadczeń. Nagle czuję pył w nosie, gardle, w oczach. Słyszę wszystkie klaksony, daję słowo, słyszę ich więcej niż poprzedniego dnia, narastają, uszy bolą. Widzę zmęczenie osiołków, które dreptają ulicami pomiędzy auto-rikszami i motorami, ciągnąc wozy z ciężarami, dysząc ze zmęczenia. Uderzają mnie kontrasty, piękne ubiory przeplatają się z łachmanami, ręce wyciągnięte w geście powitania i ręce żebrzące, zapach kwitnących drzew i rozkładających się śmieci, tak dużo śmieci. Gdzie były wczoraj? Upadek z wysokości bardziej boli. A może to po prostu różnica temperatur. Wczoraj było chłodniej, dzisiaj typowo - 34 stopnie.

To nie Witkacy, ale jedno z malowideł, które przykuły moją uwagę
podczas wizyty w tutejszym muzeum.
Tak, chyba tak właśnie się tu czuję,
ten obraz idealnie to uchwycił ;)

Talism-e-Hosh Rubba, autor: Allah Bakhsh, zbiory Muzeum w Lahore

Próbuję zrozumieć to miasto i przebić się przez moje subiektywne wrażenia do sedna. Stąd tyle znaków zapytania. Zdecydowanie to najbardziej fascynujące miejsce spotkane podczas tej podróży. You are never born until you visit Lahore (tłum. Nie narodzisz się, póki nie odwiedzisz Lahore). To powiedzenie pakistańskie zmieniłabym na - Umrzeć i narodzić się na nowo - tylko w Lahore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz