poniedziałek, 21 marca 2016

W jeden dzień dookoła Yazdu

Po noworocznym świętowaniu o poranku od razu wybraliśmy się na wcześniej umówiony całodniowy wypad poza miasto. W planie mieliśmy zwiedzić stare, gliniane, opuszczone miasteczko, świątynię zoroastriańską oraz parę budynków specyficznych dla architektury Iranu (wieże milczenia, wieże gołębie i budynko-zamrażarkę). Bardzo intensywny dzień. Podróżowaliśmy z parą Norwegów i kierowcą, który bardzo się wczuł i był dla nas również przewodnikiem - nie oczekiwaliśmy tego od niego, ale jego porady okazały się pomoce.

Poszczególne punkty wycieczki przedzielone były długimi odcinkami jazdy przez skalistą pustynię. Być może to najfajniejszy element tego dnia. Totalne pustkowia. Góra za górą za górą za górą - układają się w wielowarstwowy krajobraz. Gdy tak sunęliśmy gładką drogą wyobrażałam sobie, jak cudownie byłoby przez tę okolicę jechać rowerem. Mhmmm - kolejny punkt na mojej "bucket list".

Karanagh to glinina wioska, która jakieś 50 lat temu zdecydowała przenieść się o kilkaset metrów dalej. Tak powstała nowa miejscowość, w której mieszkańcy i mieszkanki mają dostęp do prądu i bieżącej wody. Stare budynki pozostawiono samym sobie. Niszczeją, rozpływają się w deszczu (który na szczęście nie pada tam zbyt często) i przyciągają turystów. Po wiosce można chodzić w dowolny sposób - wydeptanymi ścieżkami, skacząc z dachu na dach, przeciskając się przez otwory okienne, murki, dziury i wzniesienia. Pełna dowolność - wujek google mówi, że przynajmniej pod jednym turystą zawalił się słomiano-glinany dach, gdy "testował" jego (nie)wytrzymałość. Frajdą jest chodzenie po tej okolicy i doszukiwanie się aktywności, które działy się / mogły dziać się w tym miejscu. Tu wypiekano chleb, tutaj musiało stale płonąć ognisko, bo takie czarne te ściany, o! tu meczet i wyznaczony kierunek Mekki, co mogło leżeć na tych półeczkach, ale widok z okna! a ten but to co on tutaj robi? Po godzinie spacerowania i snucia domysłów ruszyliśmy dalej.



W tę stronę Mekka. Ponoć ślady wskazują, że w tym miejscu, przed meczetem
była świątynia zoroastriańska. 

Drzewko pistacjowe w mini ogródku

Zwyczajny widok z okna

Wejście do bardzo malutkich pokoi?

Tu na półeczce stał świecznik!

Metaturystyka - gdy turyści są dla siebie nawzajem największą atrakcją

Kolejny przystanek to Chak Chak - czyli "kap kap". Legenda o tym miejscu jest bardziej fascynująca niż to, co zobaczyliśmy. Ponoć kiedyś pewna księżniczka uciekała przed prześladowcami zoroastrian. Gnała przed siebie, uciekała co sił. Pościg był tuż za nią, a ona znalazła się przed pionową ścianą wysokiej góry. Zaczęła się wspinać, lecz wkrótce zabrakło jej sił. Poprosiła skałę, by w jakiś inny sposób ją ukryła. Widziała, że ci, którzy chcą jej wyrządzić krzywdę, są już blisko. Skała przyjęła księżniczkę do swojego wnętrza... i ślad po niej zaginął. Nikt jej nie złapał, ale też nikt już więcej nie zobaczył. Jedynie kropla po kropli zaczęła kapać wprost z tej skały i po dziś dzień mówi się, że to łzy księżniczki, która płakała nad losem wyznawców Zaratustry.

...jeszcze parę zakrętów i 150 schodków i jesteśmy w Chak Chak

Trzy płomienie
- by pamiętać o dobrych czynach, dobrych słowach i dobrych myślach.

Legenda ta ma swój dalszy ciąg - opowiada o tym, jak to się stało, że w miejscu tego źródła powstała świątynia. Niestety, trudno było nam wczuć się w ten nostalgiczny klimat, kiedy dookoła kręciły się dziesiątki osób. Tak, jak już wspomniałam wcześniej No Ruz to dla Irańczyków czas wycieczek i podróży - odczuwamy to na każdym kroku. Nawet miejsca-pustelnie są teraz pełne życia.

Ostatni przystanek to Meybod a w nim parę wynalazków architektonicznych. Najpiękniejszym z nich jest gołębia wieża - urocza nazwa dla miejsca, które powstało po to, by zbierać gówienka ptaków i nawozić nimi pola. Obecnie wnętrze skrzętnie wyczyszczono, nawet zapaszek zniknął. Można podziwiać, jak w tak małej przestrzeni wygospodarowano 4000 małych pokoików dla gołębi. Można też jarać się miękkim światłem wewnątrz i grą cieni - wychodzą tutaj bajeczne zdjęcia.



Szczegóły praktyczne: Była to nasza pierwsza "wykupiona wycieczka". Z reguły sceptycznie podchodzimy do takich atrakcji, ale w tym przypadku nie mieliśmy możliwości dostać się do tych miejsc samodzielnie. Na deptaku w Yazd prowadzącym do Masjed-e Jameh znajduje się biuro jednej z agencji zajmujących się "ekoturystyką". Tam wypytaliśmy o szczegóły i skorzystaliśmy z okazji, że inna para również chciała na taką przejażdżkę się wybrać. Zrzuciliśmy się po 50 tysi tumanów na osobę i hajda :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz