poniedziałek, 14 marca 2016

Przekraczanie niewidocznych granic

Dzięki spotkaniom z lokalnymi mieszkańcami i mieszkankami robimy rzeczy, których sami byśmy nie zrobili. Odwiedzamy miejsca, których sami byśmy nie odwiedzili. I nie myślę tutaj o docieraniu do tajemniczych miejsc, o których nikt nie wie lub robieniu wyjątkowych rzeczy, których nigdzie indziej nigdy wcześniej nie robiliśmy. Chodzi mi bardziej o zwykłe, cudowne rzeczy, które należą do lokalnej codzienności.

W Esfahanie weszliśmy na górę. Góra jak góra, kawałek skały na obrzeżach miasta, położony w parku, dostępny, niebiletowany. Wierzchołek widoczny prawie z każdego miejsca w mieście. Landmark taki jak Pałac Kultury - tyle że naturalny. A jednak nie pojechalibyśmy tam sami, by zobaczyć jak wygląda Esfahan z lotu ptaka nocą.

Widok na pół godziny przed szczytem :)
Chwilkę wcześniej po tym murku biegł sobie chłopak. Później wdrapał się
na jedną z tych pionowych ścian... Jak oni to robią?

Zrobiliśmy to jednak dzięki Ahmadowi i jego dziewczynie. To ich cotygodniowa tradycja - wspinanie się na tę górę, za każdym razem w trochę inny sposób. By wejść na szczyt można poruszać się wyznaczonym, łatwym szlakiem - oni jednak (i wiele innych osób, które widzieliśmy na zboczach) wybierają trudniejsze podejścia, po kamieniach, nad mini-przepaściami - tak lokalna, trochę szalona tradycja. Z nami wspięli się w łatwiejszy sposób (choć pierwotny plan był inny, my jednak na "rock climbing'u" zupełnie się nie znamy). Dzięki temu o siódmej wieczorem popijaliśmy ciepłą herbatkę, podziwiając światła miasta rozpościerające się od jednego krańca horyzontu do drugiego. Bez tej znajomości, tego dnia o tej porze też pewnie popijalibyśmy herbatkę - tyle że w jednej z herbaciarni lub po prostu w hostelu. Jedno doświadczenie zapierające dech w piersiach mniej. A tak jesteśmy do przodu.

Druga sytuacja. Yazd. Tydzień później. Zahrę i Hosseina spotkaliśmy w naszym pokoju w dormitorium. Zabłądzili szukając wejścia na dach, gdzie chcieli obejrzeć wieżę wiatrową. Tak rozpoczęła się rozmowa, która była początkiem wieczoru spędzonego razem. Przyjechali do Yazdu przy okazji Nowego Roku. Teraz jest taki czas w Iranie, kiedy wszyscy podróżują - część odwiedza rodziny, cześć udaje się na pielgrzymki do miejsc świętych, część po prostu poznaje swój kraj i odwiedza nieznane im jeszcze miejsca. Do tej trzeciej grupy należy Zahra i Hossein. Mają ciekawy sposób na poznawanie miasta, szwędają się po ulicach, czasami coś zwiedzają, szperają, wciskają się w szczeliny a przede wszystkim odwiedzają najfajniejsze hotele i piją tam herbatę. Nie zamawiają nic więcej, prócz czajniczka herbaty, i w ten sposób spędzają czas w pięknych przestrzeniach wewnętrznych dziedzińcow starych hoteli.

Dzięki nim mieliśmy dostęp do tego doświadczenia. Znów - prosta sprawa, wyszukujesz najfajniejszy hotel w okolicy i idziesz tam na herbatę. Jest może troszkę droższa niż zazwyczaj, ale wciąż to tylko herbata a nie lunch dla 4 osób. Nie wpadliśmy na to wcześniej. Teraz już wiemy. 1 punkt do podróżniczego sprytu więcej. I możliwość poznania w takich pięknych okolicznościach dwójki ludzi o bogatych doświadczeniach podróżniczych - do tej pory nie spotkaliśmy Irańczyków, którzy mieli okazję poznać większy fragment świata niż oni. Korea Południowa, USA, Włochy, Malezja... Praca na uniwersytecie otwiera możliwości niedostępne innym osobom w tym kraju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz