piątek, 11 marca 2016

Kashan wita Polskę

Kashan to krótki przystanek w naszej dalszej drodze na południe Iranu. Dojechaliśmy tam pociągiem - zacne doświadczenie. Kupowanie biletów on-line (na stronach całkowicie w farsi) nie jest nawet w najmniejszym stopniu oczywiste i bez pomocy lokalnych ludzi się (pewnie) nie uda. Ale po przebrnięciu tej niedogodności można superkomfortowo podróżować przez połowę Iranu. Nasza trasa zdecydowanie krótsza - tylko 3 godziny - ale i tak pozostał nam miły posmak po tej podróży.

Kashan to miasto starych "willi"
- ich atrakcyjność mierzy się w "starości" domu ;)
Kliknij w zdjęcie, by dokładnie przeczytać napis na ścianie.
Z niektórych willi nie zachowało się wiele - ale przynajmniej ciekawie
wyeksponowano, to co pozostało.
W Kashanie po raz pierwszy widzieliśmy też dziergane torby
- świetnie pasują i na rower i na motor. 

Tutaj po raz pierwszy poczułam, co to znaczy "pustynna atmosfera" miast irańskich. Szwędaliśmy się wąskimi uliczkami, pomiędzy gliniano-słomianymi murami domów i rozkoszowaliśmy się ciszą. Radość sprawił nam opuszczony meczet, w którym symetria działa cuda. Wszystko wydaje się na swoim miejscu i wszytko jest harmonijne, piękne.




Bez wizyty w ogrodach Fin moglibyśmy się obejść...

Ogrody Fin - wpisane na listę UNESCO
- jako przykład czystego stylu perskich ogrodów.
To na tym ogrodzie ponoć wzorowały się kolejne.

...ale wtedy nie spotkalibyśmy Muhameda i nie poznalibyśmy najgorliwszego ambasadora przyjaźni polsko-irańskiej na ziemiach Persów. Ponoć czekał na nas przy wyjściu z ogrodów pół godziny. Dowiedział się, że w ogrodzie są jacyś Polacy i chciał ich=nas poznać. Domyślał się też kogo spotka - wiedział o nas z Couchsurfingu. Niewiele jest Polaków ogłaszających public tripy do tego miasta. Jeszcze mniej jest hostów w Kashanie, którzy w gości przyjmują głównie osoby z Polski, w sumie jest jedna tak osoba - Muhamad.

To zawiła historia, dlaczego my akurat u niego nie nocowaliśmy (mea kulpa) - ale dzięki Muhamadowi spędziliśmy uroczy wieczór i nieprzerwanie śmialiśmy się z momentów, kiedy do wypowiedzi w języku angielskim wplatał polskie sformułowania. I can take you to pustynia, wiesz? O patrz, ten driver - on jest leworęczny :)

Ma w Polsce znajomych w każdym większym mieście i w paru mniejszych też. W czerwcu wybiera się do Warszawy, zaproponowaliśmy mu nocleg lub pomoc w jego znalezieniu. Powiedział, że ma w Warszawie tylu znajomych, że jeszcze nie wie, w jaki sposób zadecyduje, z kim się nie spotka ze względu na zbyt małą ilość czasu. Mam jednak nadzieję, że nasze ścieżki jeszcze kiedyś się skrzyżują.

Aha - i przede wszystkim - Muhamad ma w sobie magnes przyciągający wszelkie polskie elektrony krążące w okolicy. Pożegnał się z nami, ponieważ wieczorem odbierał z dworca inną Polkę, a do tego czasu chciał jeszcze z żoną i synkiem troszkę czasu spędzić. Wychodząc ze smażalni, w której zostaliśmy, by zjeść pyszne samboze (takie duże samosy smażone na głębokim tłuszczu z nadzieniem jak pierogi ruskie), natknął się jednak na inną parę Polaków - wyniuchał ich po akcencie, w jakim próbowali w farsi kupić chleb w piekarni - i przyprowadził ich do nas, dla towarzystwa. Ot, taki polski wieczór w Kashanie.

Kashan wita Polskę, a Polska pozdrawia z Iranu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz