niedziela, 28 lutego 2016

Zmiana planów

Z Konii pojechaliśmy nocnym autobusem do Sivas. Dlaczego do Sivas? Tam nic nie ma - mówi Furkan. To tylko przesiadka - odpowiadamy. Przesiadki i przestrzenie pomiędzy wymykają się jednak wszelkim przewidywaniom - w tym mieście odbyliśmy z Adamem ważną rozmowę.

...a jednak cos fascynujacego znalezlismy :)
Ruiny jednego z pierwszych szpitali w Turcji!
Wyruszając w drogę mieliśmy ogólny plan i parę szczegółowych wydarzeń, których chcieliśmy doświadczyć - m.in. Holi w Indiach (w tym roku to 23 marca). Data ta wyznaczała nam rytm, w jakim mieliśmy przemierzyć kolejne kraje. Jednak już w Turcji poczuliśmy, jak niemiłosiernie szybko gnamy, by sprostać temu pierwotnemu założeniu. Rozważając za i przeciw ustaliliśmy, że zwolnimy i przestaniemy kalkulować dni, byle tylko na czas dotrzeć do Indii. Taka decyzja! Pewnie minie nas kolorowe szaleństwo na indyjskich ulicach - mamy jednak nadzieję, że więcej swobody pozwoli na to, by zadziało się więcej magii po drodze.

W krótkiej perspektywie czasowej ta decyzja o rezygnacji ze "zdążenia na Holi za wszelką cenę" wpłynęła na to, że w Sivas bilety na dalszą podróż kupiliśmy nie do Erzerum a do Trabzon nad morze, gdzie chcemy spędzić dwa dni.

Ciekawe, że po podjęciu takiej ważnej decyzji, świat jakby potrzebował czasu, by zaakceptować tę zmianę i znów osiągnąć równowagę w systemie. Przez chwilę było tak, jakby ktoś rozwalił domek z kart, drobne rzeczy tego dnia przestały się udawać - host odwołał swoje zaproszenie na nocleg w Trabzon, podliczyliśmy wydatki i okazało się, że trochę przekroczyliśmy nasz limit (mimo, że w bajecznych hotelach nie nocujemy - po prostu niedoszacowaliśmy kosztów autobusów). Kulminacją tego dnia były najgorsze miejsca w nocnym autokarze z Sivas do Trabzone, które sprawiły, że nie przespaliśmy tej nocy lecz spędziliśmy ją w "torturach". Na szczęście wraz z początkiem nowego dnia wszechświat "przyzwyczaił się do usuniętego zęba", zaakceptował nowy rozkład uzębienia w szczęce i znów było po prostu ok :)

sobota, 27 lutego 2016

Furkan - ten, który potrafi odróżnić dobrą drogę od złej

Furkan mieszka w Bosna Hersek - kolejny raz nocujemy daleko od centrum, kolejny raz w bezpośrednim oddaleniu od lotniska. Kolejny raz cieszymy się też, że możemy zobaczyć twarz miasta inną niż centralna. Może bardziej senną i w stałej budowie, ale jednocześnie przystępną, zwykłą i nie na pokaz. Bosna Hersek to po turecku Bośnia i Hercegowina i - jeśli dobrze zrozumiałam - zamieszkuje to osiedle około 70.000 osób, które opuściły swoje kraje w poszukiwaniu spokojniejszego kąta i jest to największe skupisko Bośniaków w Turcji. Oprócz tej grupy dzielnicę zamieszkują studenci - osiedle na którym mieszka Furkan dzieli tylko szerokopasmówka od dwóch kampusów uniwersyteckich.


Furkan studiuje "civil engeneering" i skupia się na tym, jak buduje się metra - kierunek, szczególnie po tym co widzieliśmy w Stambule, bardzo przyszłościowy. Swojej kariery nie wiąże jednak tylko z tym zawodem, drzemie w nim dusza artysty. Gra w dwóch zespołach teatralnych - jednym amatorskim, studenckim (przygotowują teraz sztukę o mierzeniu się z rakiem), drugim - działającym komercyjnie (w ramach którego improwizuje przed dzieciakami w spektaklach edukacyjnych). Muzkuje. Słucha tureckiego folku. Chce podróżować. Śmieje się dużo i pomaga. Dusza człowiek. Pokazał nam, jak przyrządza bulgur i zainspirował do tego, by jajecznicę smażyć z zieloną papryką. Ma kota. A kot ma na imię Ares.


Podczas jednej z bardziej filozoficznych rozmów mówił o znaczeniu swojego imienia - ten, który widzi, co jest dobre a co złe. Podoba mi się nadawanie imion, które później nadają znaczenie twojemu życiu.

W mistycznym wirze

Derwisze tańczą w auli Centrum Kultury w Konii co tydzień. Widownia pomieścić może kilkaset osób. Wnętrze oświetlane jest koncertowymi lampami, czerwonymi, białymi, zielonymi. Przed występem z ambony wygłaszane jest płomienne kazanie. Trudno uwierzyć, że w takich stadionowych warunkach zaraz nastąpi tutaj ekstaza religijna. A jednak, zaraz doświadczymy czegoś wyjątkowego - co automatycznie wciśnie nas w fotel swoim obezwładniającym pięknem.

Zanim jednak tancerze wyjdą na arenę, zanim widownia się zapełni, zanim większość widzów dotrze na miejsce performansu, uczestniczymy w wykładzie o Mevlanie, jego miłości i flecie ney. Wykad prowadzi go irański emerytowany profesor, który mieszka w Konii od 3 lat i z "miłości do Boga" prowadzi wolontariacko pogadanki o Rumim. Dowiaduję się wtedy, że ideałem sufich jest pustka w środku, bo tylko ona pozwoli na wypełnienie się miłością do Boga a flet, na którym wygrywana jest muzyka do tańca derwiszy, to symbolizuje. Flet ney wykonany jest z wydrążonej trzciny (lub bambusa). Przepływa przez niego powietrze - to które wlatuje przez ustnik, jest tym samym powietrzem, które wylatuje z fletu z drugiej strony. Jednak połączenie wiatru i pustego wnętrza tworzy muzykę - wyraz miłości Boga.


Taniec derwiszy jest szybki i wolny jednocześnie. Tancerze wartko przebierają stopami, które jak górski strumyk mienią się mi w oczach. Szaty zaś miękko i łagodnie płyną nad ziemią, jak leniwa rzeka. Każda postać, jak lej wody lub małe tornado, wiruje po kole i dookoła własnej osi. Tancerze mają białe stroje. Dwaj tancerze-mistrzowie skrywają je pod czarnymi płaszczami - oni nie wirują, oni uruchamiają postaci, wprowadzają w ruch kolejne osoby. Gdy kroczący po okręgu biali dochodzą do czarnego mistrza, kłaniają się i powoli zaczynają wirować. Ręce wcześniej złożone wzdłuż ciała, powoli podnoszą do góry i rozkwitają, jak kwiat i już nie są sobą. Muzyka wydobywająca się z fletów ney staje się nimi a oni muzyką. Niby to ci sami tancerze, ale muzyka ich przemieniła. Niby to przedstawienie na dużej auli, ale czuję, że dla nich ma to głębokie mistyczne znaczenie.


Gdy muzyka cichnie, a dzieje się to w regularnych odstępach co parę minut, tancerze ustawiają się po okręgu. Obejmują ściśle swoje ramiona. Przysuwają się do siebie tak, że po chwili wszyscy stoją jak słupy, parami, trójkami, opierając się o siebie. Odpoczywają? Pomagają sobie złapać balans? Po chwili znów drepczą a potem wirują.

W szczodrości i ofiarowaniu pomocy bądź jak bystry strumień.
Okazując miłosierdzie i współczucie bądź niczym słońce.
Bądź jak noc okrywająca płaszczem wady innych.
Gdy ogarnie cię gniew i irytacja, bądź jak śmierć.
W skromności i pokorze, trwaj jak ziemia.
Tolerancja, niech będzie jak bezkresne morze.
Bądź takim, jakim jesteś albo takim, jakim się pokazujesz.
--- Mevlana Rumi

Szczegóły praktyczne: Derwisze wirują w Konii tylko w soboty. Wstęp jest darmowy. Przed tańcem (o 19:00), jest wykład (o 18:00). Wstęp do Muzeum Mevlany również jest darmowy. Warto przed wejściem do muzeum troszkę poczytać o zakonie derwiszy, bo wtedy imiona, które pojawiają się na tablicach informacyjnych zaczynają mówić coś więcej i wszystko układa się w ciekawą opowieść. W muzeum jest jeden nieopisany eksponat. Nie przygotowaliśmy się do wizyty, więc nie wiedzieliśmy dlaczego osoby podchodzą do jednej ze szklanych gablot i ze szczególnym namaszczeniem głaszczą szkło, kłaniając się nisko. Okazało się, że na środku otwartej sali na wprost od grobu Rumiego w szklanej gablocie, w której stoi perłowa szkatułka schowany jest włos Mahometa.

Grob Rumiego (dokladnie pod turkusowa kolumna)
i Muzeum Mevlany w jednym.

piątek, 26 lutego 2016

Widokówki ze Stambułu

Z tymi widokami wiąże się taki szmat historii, że nie będę nawet próbowała jej streścić i robić skrótu skrótu. Odwiedzanie tych sztandarowych miejsc było ciekawym doświadczeniem - mierzenie się ze swoimi wyobrażeniami, konfrontowanie ze wspomnieniami, próby znalezienia wyjątkowej perspektywy, które spełzły (póki co) na niczym. To jednak są ładne widoki. Może zainspirują kogoś do sprawdzenia ich na własne oczy.

Szkoda, że Państwo nie mogą tego
usłyszeć.
W tym momencie muezini z paru
meczetów w okolicy śpiewali a ich głosy
nakładały się na siebie w kakafonicznym
dialogu. Na zdjęciu: Niebieski Meczet.

Aya Sofia. Wpływy ilu kultur możesz zobaczyć
na tym obrazku?

Aya Sofia - odjazdowy miks

Taksim z oddali. Nie dotarliśmy tam ostatecznie ;)

Z tego miejsca zapamiętam morski
zapach Bosforu zmieszany ze spalinami
i dymem pieczonych kasztanów.

Sultanahmet prawie pusty. Może to pora roku, może
pamięć wybuchu sprzed miesiąca.

Grand Bazaar. Dużo rzeczy, wiele kiczu, parę ładnych okazów,
większość strasznie droga. I po co?

Codziennie przemierzamy 100 kilometrów

Stambuł zachwycił nas swoim transportem publicznym i projektowaniem przestrzeni miejskich. Codziennie przemierzamy blisko 100 km jadąc z Pendik'u do dzielnic centralnych. Zajmuje nam to trochę czasu, ale jest zaskakująco sprawne, zrozumiałe i przyjemne. Adam wyczytał, że w 2003 było 45 km podziemnej sieci metra, w 2010 już 145 km, do 2019 siatka wydłuży się do 400km, a w 2023 do 700km!


Pierwsze spotkanie z tranposrtem publicznym nie wskazywało jednak na to, że w ostatecznym rozrachunku tak pozytywnie ocenimy ten system. Prześmieszni byliśmy w naszej bezradności, gdy próbowaliśmy po raz pierwszy wsiąść do tzw. metrobusu. Metrobus, to szybki autobus, który jeździ po wydzielonym pasie pośrodku trzy i czteropasmówek oplatających cały Stambuł. Jeździ tak często, że w ciągu jednej minuty podjeżdża na przystanek parę pojazdów. W godzinach porannego i wieczornego szczytu trudno jednak zmieścić się do środka. Tym trudniej jest dwójce z dwoma dużymi plecakami. Przez parę minut jak mrówki chodziliśmy od jednego autobusu do drugiego. W końcu jednak do n-nastego się zmieściliśmy. Potem jeszcze tylko 3 przesiadki i byliśmy w domu Hasana.

Ludzie czekają na swój autobus. Kursują bardzo często,
więc nawet jeśli nie dostaniesz się do jednego czy drugiego,
za chwilę przyjedzie czwarty i piąty...

Potem było już tylko lepiej, a codzienne podróże umilały nam piękne mozaiki na ścianach stacji metra i obserwowanie jak różnią się między sobą mieszkańcy i mieszkanki Istambułu. Kobiety w chustach na głowie, kobiety bez chust na głowie, roześmiane, zmęczone i śpiące, mężczyźni modlący się w drodze, mężczyźni przez telefon załatwiający interesy z laptopem na kolanach, chłopcy grający w strzelanki na smartphonach, pary obejmujące się, osoby zachowujące między sobą dystans. Aha - i nie zapominamy o tym, że ekrany w metrze nie pokazują wiadomości, nowości w kinie czy angielskich słówek dnia. W metrze wyświetlane są filmiki z kociakami i małymi pieskami. Część osób wspólnie się uśmiecha na ten widok, część zdecydowanie ignoruje. W metrze spotkasz każdego.

Czy ta mozaika nie przypomina Ci mozaiki
z Metra Politechnika? Tutaj jest coś na rzeczy.

Szczegóły praktyczne: Mamy dwie karty miejskie (10 lira / karta), które można zwrócić i otrzymać kaskę z powrotem (przy wyjeździe z Istambułu zapomnieliśmy tego zrobić, więc może skorzystamy z nich w drodze powrotnej). Korzystanie z nich opłaca się badziej niż kupowanie żetonów (alternatywny system biletowy). Dzięki karcie kolejne podróże są tańsze (zamiast np. 4 lirów płacimy 1,65 lub 2,60 - choć jeszcze nie ustaliliśmy ze 100% pewnością od czego zależą różnice w cenie :))

W Istambule z Hasanem

Chcemy jak najczęściej nocować u lokalnych osób, by z ich perspektywy poznawać kolejne miejsca. O tym, co robiliśmy w Istambule i jak doświadczyliśmy tego miasta zadecydował więc Hasan i Couchsurfing.

Hasan ma coś około czterdziestki i pochodzi z fajnego nadmorskiego miasta na północy Turcji. W rodzinnym mieście oprócz pracy w kopalni węgla i turystyki nie ma jednak zbyt wielu innych możliwości zarobkowych, więc wyjechał do stolicy. Pracuje jako ochroniarz na jednym z uniwersytetów w Stambule, wcześniej pracował w bibliotece a jeszcze wcześniej jako piekarz. Był również w Iraku, tak jak wiele innych chłopaków odbywających standardową, obowiązkową służbę trwającą 18 miesięcy (teraz 12 miesięcy). Miał farta i przeżył, ale stracił na wojnie kolegę. Nie podoba mu się jak obecny rząd sympatyzuje z kościołem, nie podobają mu się również Kurdowie, ponieważ łączy ich działalność z aktami terroru, które w ostatnich miesiącach dotykają Turcji. W tutejszej telewizji Kurdowie zresztą też tak są przedstawiani, więc przynajmniej w tym Hasan zgadza się z władzą. Nie odnosi się do tego, jak walczą w Syrii z Państwem Islamskim, tylko co próbują ugrać w Turcji. Kolejny raz myślę sobie, że świat jest bardzo skomplikowany i że można go rozumieć na wiele sposóbów.


Hasan na Couchu jest po to, by ćwiczyć język - nauczył się angielskiego jakieś 10 lat temu i nie chce go zapomnieć. Myśli o emigracji gdzieś za granicę, więc tym bardziej mu się to przyda. Pytał, jak w Polsce odbierani są imigranci. Spłonęliśmy czerwienią i wytłumaczyliśmy, że niestety nie ma teraz dobrego klimatu, by wyjeżdżać do Polski za pracą. Teraz myślę, że przecież potrzebujemy różnorodności i mogłam go jednak bardziej zachęcić.

Hasan Mieszka w Pendiku - dzielnicy oddalonej od historycznego centrum Stambułu o jakieś 30-50 km. W skali tak rozległego miasta jak Stambuł to coś w stylu Grochowa względem Rotundy ;) Co dzień przemieszczaliśmy się więc pomiędzy centralnymi Sultanahment i Uskudar a "naszą dzielnią" - w której wg Hasana jest więcej przestrzeni i jest bezpieczniej. Pozwoliło nam to rozkoszować się różnorodonością Stambułu - zarówno architektoniczną jak i lifestajlową.

Od pierwszego dnia prawie co dzień przygotowujemy sałatkę, którą zrobiliśmy z Hasanem na przywitanie. Kupił zieloną paprykę, pomidory i biały ser peynir. Z odrobiną soli, słodkiej papryki, pieprzu i oliwy smakuje pysznie.


Rozstaliśmy się na przystanku, z którego my pojechaliśmy na pociąg do Konyi a on do pracy w Kadikoy. Towarzyszy mi teraz takie nieokreślone wrażenie, że można w sobie łączyć sprzeczności i w jakiś dziwny sposób z jednej strony żywić niechęć do innych, obcych osób, z którymi nie ma się bezpośredniego kontaktu i być po prostu dobrym, uczynnym człowiekiem względem osób i zwierząt z najbliższego otoczenia.


Szczegóły praktyczne: Na Couchu upubliczniłam fragment naszej trasy, który wydawał się nam w miarę pewny (łącznie z datami). W ten sposób hostom z Istambułu pojawia się na tablicy info, że przejeżdżamy przez to miasto wtedy i wtedy i że tyle a tyle osób poszukuje noclegu. Korzystałam wcześniej z tego rozwiązania, ale tylko teraz otrzymaliśmy w ten sposób około 300 wiadomości zapraszających do zatrzymania się u konkretnych osób. Większość z tych zaproszeń to jednolinijkowe teksty od osób bez referencji, z nie do końca wypełnionym profilem - z tych po prostu nie korzystamy. Część jednak napisały fajne osoby, które chętnie kogoś poznają i komuś udostępnią nocleg. Warto było przekopywać się przez te wiadomości, bo tym razem było to efektywniejsze niż tradycyjny sposób pytania się o nocleg wybranej osoby z listy. Także polecam.

środa, 24 lutego 2016

Wiosna w Sofii

Wybraliśmy nocne połączenie do Stambułu, po to by móc cały dzień spędzić w Sofii. Tak się ucieszyliśmy na widok słońca i gór ponad miejską panoramą, że od razu po zatrzymaniu się pociągu wyruszyliśmy na miasto... a przydałaby się wtedy chwila refleksji i umieszczenie bagaży w schowku na dworcu. Ale nie - ruszyliśmy dzielnie na miasto i cały dzień szwędaliśmy się z kilkunastoma kilogramami na plecach. Pod koniec dnia było już (mi) naprawdę ciężko...

Adam studiuje mapę od Vicky, dzięki której od razu
wiedzieliśmy, gdzie udać się na pyszne wege jedzenie.

W drodze do Sun&Moon (pyszne wege jedzenie)
mijaliśmy pijalnię z polskimi piwami.

Najwięcej czasu spędziliśmy na świetny placu miejskim, który rozciąga się przed sofijskim pałacem kultury i nauki. Ten tutejszy wygląda zupełnie inaczej niż ten warszawski. Jest dużo niższy a dookoła niego tętni życie. Co przyciąga tam ludzi? Po prostu harmonijnie rozłożone ławki, zieleń miejska i chodnik z płyt granitowych po których gładko mogą jeździć rolkarze, deskorolkarze i rowerzyści. Ah, gdyby tak w podobny sposób zorganizować przestrzeń przed PKiN-em w miejsce planowanej betonowej pustyni...

Gładka nawierzchnia zachęca do ewolucji :)

Nawadnianie kropelkowe w akcji!

Pomnik - częściowo zburzony przez
komunistów upamiętniający dzieci
walczące podczas II wojny światowej.

Wieczór spędziliśmy spacerując pomiędzy oświetlonymi budynkami - opera, teatr, parlament - wszystkie położone przy jednej ulicy. Przez przypadek natknęliśmy się również na wykopaliska pomiędzy blokami. Inspirujące miejsce na wieczorny spacer z psem lub piwko z ziomkami.


Chwila w Belgradzie

Odbicie w lustrze dworcowej łazienki,
2 minuty później byliśmy już w pociągu.

Nie poznaliśmy Belgradu. Może w drodze powrotnej. Widzieliśmy tylko, że jest położony nad piękną rzeką, czyli musi to być fajne miasto.

Nie poznaliśmy Belgradu, ale spędziliśmy 2 godziny w okolicy dworca. Wieczorem kręciło się na nim dużo osób, wiele z kocami i śpiworami, tobołkami i torbami. Na twarzach troska przeplata się z uśmiechami. Niektóre osoby się snują, inne dynamicznym i pewnym krokiem przechodzą obok nas. Uchodźcy, emigranci, podróżnicy, ludzie w drodze.

Nie poznaliśmy Belgradu, ale zaznaliśmy uprzejmości ludzi. Po dwóch dniach w autobusie i pociągu chciałam wypić herbatę. Nie mieliśmy dinarów, euro tylko w bilonie lub w większych nominałach. Kartą ze względu na awarię netu nie mogliśmy za nic zapłacić. W restauracjach dookoła dworca było tak nakopcone papierosami, że nie mogliśmy przełamać się i na ciepłą herbatę usiąść właśnie tam. Siedzimy więc na dworze przy peronach, przy stoliku w kawiarni, w której niczego nie mogliśmy kupić. Nagle olśnienie: mam kubek, po chwili drugie oślnienie: mam yogi tea w plecaku. Brakuje tylko wrzątku. Uzbrojona w jedno beznadziejne euro w dłoni idę i pytam, czy mogę dostać wrzątek. Chłopak za barem kręci głową, nie chce pieniędzy, nalewa gorącą wodę, dziękuję, on odpowiada "przecież to tylko woda".

niedziela, 21 lutego 2016

W drodze do Budapesztu do Belgradu do Sofii

Jedziemy przez Słowację i staram się sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłam w takich pięknych, wysokich i ośnieżonych górach - pamięć podpowiada mi że nigdy, potem poprawia się, że kilkanaście lat temu na jakimś zimowisku. Jeszcze nie możemy uwierzyć, że jesteśmy już w drodze do Indii. Śnieg dookoła wprawia nas w dysonans poznawczy. W całościowym rozrachunku to powinno być jednak łatwiejsze do zrozumienia dla umysłu - stopniowe wprowadzanie się w stan 40 stopni C - niż nagłe spotkanie z falą upału, która ścina z nóg zaraz po wyjściu z samolotu.

Adam, który rozpamiętuje, jak to się stało,
że nie spakował kubka
i znajduje na to naprawdę dobre wytłumaczenie.

Wiemy już, że paru rzeczy ze sobą zapomnieliśmy zabrać, głównie Adam zapomniał zabrać ;), ja jeszcze czekam na moje szokujące odkrycie wielkiego braku. Może nie nadejdzie - wzięliśmy ze sobą dużo rzeczy, za dużo, ale nie byłam w stanie powiedzieć "nie, to i to na pewno mi się nie przyda".


...i koniec końców spakowaliśmy się tak. 

Szczegóły techniczne: z Warszawy wyjechaliśmy nocnym LuxExpress (45 zł/osobę) do Budapesztu. Następnie od razu wsiedliśmy do pociągu do Belgradu (15 euro). Teoretycznie mieliśmy 2 godziny zapasu na przesiadkę, ale ze względu na śnieg autokar wolniej jechał przez Słowację + trzeba jeszcze metrem podjechać z przystanku autokarowego na dworzec kolejowy Keleti. W efekcie na dworcu byliśmy na 20 minut przed odjazdem. W Belgradzie zaś po dwóch godzinach wsiedliśmy w nocny pociąg z kuszetkami do Sofii (32 euro / osobę).

a z udanej przesiadki pomimo opóźnienia autobusu
cieszymy się właśnie tak. 5 minut później już jedziemy.

sobota, 20 lutego 2016

Dzisiaj wyjeżdżamy

Pakowanie wciąż trwa. Rzeczy leżą przygotowane na ziemi w różnych kupkach, tutaj ubrania, tutaj elektronika, tam apteczka podróżna i leki, w łazience: kosmetyki. Jedzenie na drogę... jeszcze nie upieczone. Miałam zrobić próbne pakowanie, nigdy do tego nie doszło. Mam nadzieję, że się zmieszczę w 45 litrów i nie ugnę się pod ciężarem.



Jestem pod wrażeniem tego, ile dowiedziałam się o świecie i ile praktycznych umiejętności życiowych zdobyłam w ostatnich dniach, przygotowując się do drogi.

Mam rozliczonego (w lutym!) pita, założone e-boki dla opłat za gaz i prąd, stałe zlecenie za czynsz i media. Potrafię _wyliczyć_ ile dokładnie zyskamy korzystając w podróży z konta walutowego (które właśnie założyliśmy) w porównaniu z wypłacaniem z bankomatu za pomocą karty, z której korzystam na codzień. Wiem co to "spread" i już rzadziej mieszają mi się pojęcia takie jak "kupno" i "sprzedaż" obcej waluty, mamy konto w kantorze internetowym. Wiem nawet, jak przechowywać w podróży leki/środki medyczne, które wolą niższe temperatury niż średnia w słoneczny dzień w Indiach w maju. Zaczynam też powoli ogarniać system ubezpieczeń zdrowotnych i na życie... i prawie rozumiem, jak działa służba zdrowia.

Bezcenne - tyle wiedzy o tym, jak funkcjonuje świat w moim najbliższym otoczeniu, ze względu na przygotowywanie się do podroży w odległe rejony. Jeszcze nie wyjechaliśmy, a podróż już tyle nas nauczyła. Pełna mobilizacja.

wtorek, 16 lutego 2016

Na walizkach

Dokładnie w takim momencie się znajdujemy: tuż przed wyruszeniem w drogę, niecierpliwi, gotowi, chętni do zmiany stanu skupienia, lecz wciąż uziemieni. Zrobiliśmy już (prawie) wszystko, co chcieliśmy zrobić przed wyjazdem. Teraz tylko czekamy na ostatnią wizę w naszych paszportach. Ready-steady-steady-steady. Prawda, jakie to stresujące?

Mając więcej czasu niż na codzień mogę próbować obserwować emocje, jakie przepływają przeze mnie, gdy tak czekam i czekam na coś, co już nie zależy ode mnie, ale od dobrej woli innych osób. I właśnie to wrażenie, że już nie mam wyboru, tylko mogę czekać, jest najtrudniejsze dla mnie.

Wczoraj Adam zaproponował trzy alternatywne scenariusze tego, co w tej sytuacji jednak możemy zrobić i sama ta świadomość, że mamy pole manewru, przyniosła ulgę. Nawet jeśli jeden ze scenariuszy zakładał wyruszenie z dnia na dzień i pominięcie Iranu w naszej podróży. Zawsze to jednak wybór ...na który jednak nie zdecydowaliśmy się, ponieważ z samego rana przyszła do nas dobra wiadomość - przydzielono nam właśnie magiczny numerek, z którym możemy się starać o wizę irańską. Nasz "Key to Persia". Tak więc jeszcze parę dni poczekamy w Warszawie i pod koniec tygodnia wyjedziemy.

Pytania, z którymi zostaję po tej lekcji: Skąd czerpać spokój wewnętrzny czekając na coś na czym mi zależy, na co nie mam wpływu?

poniedziałek, 8 lutego 2016

Tyle wiem dzisiaj

Warszawa - Budapeszt - Belgrad - Sofia - Istanbul - Konya - Gureme - Nemrut Dagi - Wan - Tabriz - Teheran - Isfahan - Yazd - Zahedan - Quetta - Lahore - Wagah - Amritsar - ... ?

niedziela, 7 lutego 2016

Droga to ocean

Początkowo
droga Twojej miłości
łatwa się zdawała.

Myślałem,
że lada chwila
połączę się z Tobą.

Po kilku krokach
zobaczyłem,
że droga
to ocean.

I gdy wszedłem do niego,
fala z nóg mnie zmiotła.

Auhad ad-Din Kermani, z tomiku poezji sufickiej "Alchemia miłości"


----
czyli "Droga to ocean".

Częściowo drogę mamy wyznaczoną, w oceanie bieżących zdarzeń pewnie ulegnie zmianie. Pozornie jest to droga prosta, długa ale prosta. Fale kolejnych dni naniosą detale, które jak piasek osadzać się będą na brzegu. Z bliska, gdy się przyjżymy naszej trasie - pewnie będzie pełna meandrów. Początkowo droga łatwa się zdawała, po prostu przemierzymy dawny szlak hippisowski do Indii. Po kilku krokach, idąc w głąb morza, fala nas poniesie.

sobota, 6 lutego 2016

Jeszcze szukam motta

Wciąż nie wiemy dokładnie, kiedy wyjedziemy. Być może już za 1,5 tygodnia. Jedziemy w 3-miesięczną podróż, o której myślimy od co najmniej 10 miesięcy i na tydzień przed nie wiemy dokładnie, kiedy wyruszamy.
O czym to świadczy? Czy to o czymś może świadczyć?

Wciąż nie wiem, jak zatytułować bloga. Roboczy adres to jeszczeszukammotta.blogspot.com. Jeden z typów brzmiał "Suszy nie będzie", ale - jakkolwiek metaforycznie coś w tym naprawdę jest - faktograficznie możemy się bardzo rozminąć: w niektórych rejonach Indii, gdy już tam dotrzemy, będzie żar i pieprz. Poza tym przy obecnie obserwowanej zmianie klimatu, jeśli coś jest pewne - to to, że susza będzie.
Prowadzę bloga o wyprawie, który jeszcze nie ma tytułu - to znaczy, że podróż jeszcze nie ma motta, myśli przewodniej.
O czym to świadczy? Czy to o czmyś może świadczyć? ...na 1,5 tygodnia wyjazdem

Poszukam motta w tomiku poezji sufickiej.