środa, 13 kwietnia 2016

Spotkani tylko na chwilę

Mkniemy przed siebie. Wszyscy. Czasami łapiemy punkty styczne. Wtedy dzieją się spotkania. Trwają krótko, ale napełniają dobrą energią na dłużej.

W trakcie takich spotkań, o których jest ten wpis: inspirujących jak iskra, z aparatem
mi nie podrodze. Więc post wzbogacam dwoma zdjęciami spotkań przypadkowych,
ale ważnych. Tutaj: piesek, który spędził z nami pół godziny w parku w pobliżu
świątyni Dalajlamy. Pieski mają tutaj buddyjskie podejście do ludzi, nie
przywiązują się zbytnio. Gdy zebraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w drogę powrotną,
piesek został i nadal bawił się krzaczkiem, który usilnie chciał przegryźć.

Spotykamy Pachę (jak Pacha Mama) z Chile, która tu do Indii przyjechała studiować tradycyjne tańce. Wróci niedługo do Brazylii, gdzie mieszka od 10 lat. Do tej pory uczyła tylko tańców afrykańskich, teraz w repertuarze ma ruchy i rytmy także z innego kontynentu.

Spotykamy parę Polaków w drodze na Triund, z Gdańska, ale nie... już nie z Gdańska, teraz są w Indiach. Potem przez Nepal, Tybet i Chiny chcą wrócić koleją transsyberyjską do Polski. Może. Specjalnie postarali się o długie wizy rosyjskie, by mogli eksplorować bez ciśnienia. Nie wiadomo, gdzie wrócą, gdy wrócą.

Spotykamy Anię i Filipa. Tak, też z Polski. Nie jest "nas Polaków" tutaj dużo, ale magicznie i tak na siebie trafiamy. Są tutaj na dłużej, by szlifować tybetański. Upraszczam. Pewnie są tutaj jeszcze z paru innych powodów. Każdy ma swoje. Wszystkie ważne. Mieszkanie w Mcleodganj wynajęte z obłędnym widokiem na góry, nastraja do tego, by w pewien sposób się tu zadomowić. Filip jest w Indiach po raz 18 (słownie: osiemnasty), skarbnica wiedzy. Dobrze, że takie osoby stają się przewodnikami wycieczek. Jeszcze lepiej, gdy czasami takie osoby spotykamy ot tak. Bez planowania. Podczas trzęsienia ziemi. Delikatnego. Nie będę dramatyzować. Ale i tak to tak zapamiętam. Zatrzęsła się wtedy restauracja, chwila dezorientacji "uciekać, czy zostać, bo to minie". Zostać. "To nic poważnego, to się tu zdarza." słyszę w j.polskim od nieznanej mi jeszcze osoby - Filipa. Rozmawiał wcześniej po tybetańsku z Anią i ich nauczycielką języka. Chwilę później okazuje się, że z Anią mamy wspólnych znajomych i wcześniej słyszała o naszej drodze do Indii lądem. Świat jest mały i niesamowity. Ania wcześniej w Warszawie działała na rzecz wolnego Tybetu. Teraz jest bliżej sedna sprawy. Bliżej centrum czuć mocniejsze wibracje, i taka była też nasza rozmowa, dynamiczna, wirująca, szybka, o tym jak jej babcia zaczęła ćwiczyć medytację zafascynowana Ani fascynacją, jak jeść tsampę, by smakowała, jak spędzić czas w Bodhgai, by doznać duchowego uniesienia, jak znajduje się nowe wcielenie Panchenlamy i czego można się o sobie dowiedzieć, szukając swoich poprzednich wcieleń. wow.

Dalajlamę widzieliśmy przez przypadek, przez parę sekund. Ale myślę, że
to krótkie zdarzenie dobrze wpisuje się w leitmotive tego wpisu ;)

Spotykamy się na chwilę. Rezonujemy i łapiemy te same fale. Po to, by po chwili inna fala poniosła nas dalej. Droga to ocean. Gdy weszłam do niego, fala z nóg mnie zmiotła.

1 komentarz: