niedziela, 3 kwietnia 2016

Islamabad = Krzaki ;)

Będąc jeszcze w Lahore przez parę dni nie mogliśmy się zdecydować, w którą stronę dalej ruszyć. Na północ? Na południe? Od razu do Indii? Ta ostatnia opcja odpadła najszybciej. Pakistan jest zbyt fascynujący, by tak po prostu z niego wyjeżdżać. Zasięgaliśmy więc języka wśród innych osób nocujących w Regale Internet Inn (legendarny właściciel Malik był niestety w tym momencie nieobecny), sprawdzaliśmy prognozy pogody, czytaliśmy wiadomości, wertowaliśmy stare przewodniki z lat 90. (nowych ostatnio nikt nie wydaje) i szukaliśmy miejsca, które nas zainspiruje.

Podróż na północ, do doliny Hunzy długo była "pewniakiem" w tej gonitwie wyborów. Nie straszna nam była wciąż nienajlepsza (= chłodna i deszczowa) pogoda - to podnóże Himalajów, więc wiosna i lato przyjdą tam dopiero za miesiąc, dwa. O tym, że ostatecznie tam nie wyjechaliśmy, zadecydowała nasza niechęć do ponownego starania się o NOC, by móc podróżować w tym rejonie i wizja towarzyszących nam na każdym kroku policjantów - przyjaznych, lecz ograniczających naszą swobodę podejmowania decyzji. Taka praca (ciężka i potrzeba), ale im mniej spotkań z policją tym lepiej.

Gdybym z obecną wiedzą planowała jeszcze raz trasę przez Pakistan to wolałabym z Quetty udać się w pierwszej kolejności do Karachi na samym południu. Potem można by swobodnie skakać z miasta do miasta w kierunku północy i nie byłoby dylematu - jechać dwa razy tą samą trasą, czy nie? My (ja?) byliśmy jednak zafiksowani na Lahore, które bezsprzecznie będzie hitem naszego pobytu w Paku i chcieliśmy się tam jak najszybciej znaleźć (why oh why?). Tak oto byliśmy w genialnym Lahore i byliśmy w kropce: nie chcieliśmy zbytnio wracać się znów na południe (przez które zaledwie przemknęliśmy pociągiem i które tonie teraz w upałach), nie chcieliśmy zbytnio bawić się w papierologię na północy i nie chcieliśmy jeszcze do Indii. Zostało więc podróżowanie po Pundżabie. Ostatecznie wybór padł na stolicę - Islamabad i jego okolice.

Jesteśmy więc tu, w stolicy i czuję się jakbyśmy znajdowali się głęboko w lesie. Nie, nie... raczej w krzakach. To najdziwniejsza stolica, jaką kiedykolwiek widziałam. Intencją projektantów Islamabadu było pewnie stworzenie miasta-ogrodu. Pięknego, zaplanowanego w każdym detalu osiedla ludzkiego, harmonijnego, zapewniającego mieszkańcom i mieszkankom kontakt z naturą. Wyszło jak wyszło. A może raczej - powyższe elementy zostały spełnione, ale przypalona zupa przyrządzona w najlepszy sposób nie smakuje dobrze. Coś mi tu nie gra.

Miasto to zostało okrzyknięte w 2015 roku drugą najpiękniejszą stolicą świata (pierwszy Londyn, trzeci Berlin). Sami mieszkańcy zdziwili się słysząc ten werdykt, ale przyjęli do wiadomości i powtarzają z radością dalej. Główne kryteria: tereny zielone, mała gęstość zaludnienia, przemyślane planowanie przestrzenne, rozwinięta infrastruktura.


Wszystko ok - ale co z kryterium: miasto stworzone na miarę spacerującego człowieka? W Islamabadzie bez samochodu ani rusz. Odległości pomiędzy ważnymi elementami miasta są tak duże, że jeśli nie masz dostępu do auta, to utykasz w swoim kwartale i on staje się dla ciebie całym światem. Co więcej, podróżując pomiędzy kwartałami, czuję się jakbym cały czas jeździła przez krzaczory z jednego małego miasteczka do drugiego.

Projektanci w latach 60. zamaszyście stworzyli plan wielkiej metropolii, wpasowanej między starym Rawalpindi a górami Margalla Hills, jako regularną siatkę. Dzisiaj sprawia to wrażenie jabłecznika pociętego na kawałki ostrym nożem. Niby natura i parki narodowe dookoła, a tak tu nienaturalnie.


Fascynująca przestrzeń! W jednym momencie masz wrażenie, że miasto jest wyludnione, puste, że nic w nim nie ma, ale po chwili wjeżdżasz do wnętrza kwartału lub docierasz do parku, punktu widokowego, centrum handlowego, dworca autobusowego i oto otacza się tłum ludzi - korzystających z rozrywek i wygód miasta. Dla tego właśnie wrażenia bycia w pokręconej przestrzeni warto było tu przyjeżdżać. Dla spotkania z małpkami mieszkającymi w parku narodowo-miejskim również.

Tak to Islamabad. W drodze na punkt widokowy ponad miastem.
Kawałek fajnego trekkingu a na szczycie nagroda
w postaci stolicy widocznej jak na dłoni i park, w którym żyją sobie małpki.
Niestety nauczyły się jeść, co im ludzie podrzucą, więc jedzą głównie czipsy i ciasteczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz